Język albański należy do grupy języków indoeuropejskich, ale tak jak język południowych sąsiadów (grecki) jest samotnym rozgałęzieniem na dużym drzewie języków indoeuropejskich. Albański nie należy do żadnej podgrupy i nie jest ani językiem słowiańskim, ani łacińskim, ani anglo-germańskim.

Mało wiadomo z czego to wynika, możliwe że z tego powodu, że nie było gruntownych badań naukowych dla języka górzystego kraju, który przez największą częścią XX wieku był szczelnie zamkniętą twierdzą, otoczony bunkrami, rządzony przez dyktatora, któremu się zamarzył jedyny prawdziwy na świecie komunistyczny, ateistyczny i samowystarczalny kraj.
Tak komunistyczny, że Chiny Mao Zedonga były przy nas imperialistyczną zgnilizną, ZSSR Chruszczowa rewizjonistycznym paszkwilem, Jugosławia Tito paskudnym zdrajcą. U nas był marksizm, leninizm i powszechna równość, szczęście i dobrobyt. Żeby nie było, komunizm albański miał również plusy dodatnie – na przykład zwalczenie analfabetyzmu, budowę służby zdrowia i zwalczanie malarii, prowadzenie elektryfikacji i industrializacji kraju. Do dziś system energetyczny Albanii jest oparty na wodnych elektrowniach i sieci dystrybucyjnej budowanej w czasach Hoxhy. Swoją drogą, jest to bardzo ekologiczny system produkcji energii dobrze wykorzystujący warunki geologiczne i hydrologiczne Albanii.
Enver Hoxha był takim koszmarnym skrzyżowaniem Stalina, Kim Ir Sena i dziadka Mrzoza (święty Mikołaj i inni profeci dawno wykończyli się w obozach pracy) wszechwidzący, wszechmocny, krwawy potwór o bardzo łagodnych rysach twarzy. Jeśli komuś się wymarzyła ucieczka z takiego raju, miał pewność długich i bolesnych lat w przymusowych robotach dla całej dalszej i bliższej rodziny, a dla siebie – bardzo nikłe szanse przeżycia kontaktu z granicami kraju. Jak to jest możliwe? Jest możliwe, a nawet nie takie trudne do zrobienia.
Jak tu jesteśmy, trzeba pisać o bunkrach. W Albanii było ich około 800.000, przy liczbie ludności ok. 2,5miliony. Czyli każda rodzina miała swój bunkier, choć mogła nie mieć mieszkania ani jedzenia. Syndrom oblężonej twierdzy, permanentnego zagrożenia i pokoleniowe traumy? Być może. Szaleństwo, marnotrawstwo, bieda i krach gospodarczy? Być może. Zgrabny gadżet turystyczny? Czemu nie! Ostatnio dużo mniej tych bunkrów. Nie wiem jak je wykopali, ale dużo mniej ich widać. Jeszcze trochę i zostaną tylko malownicze zdjęcia tych pancernych żółwików.
Jak to się skończyło? Najpierw Enver zmarł, potem zaczął wiać wiatr zmian, który był nie do zatrzymania.
Od lat 90-tych mamy demokrację parlamentarną, wolne wybory z całym dobrodziejstwem odpowiedzialności i ciężarem historii na plecach. Znacie ciąg dalszy? Zachłyśnięcie, pełne półki i brak pieniędzy, błyski i cienie kapitalizmu. Znacie.
Więc język. Wymowa stosunkowo prosta, gramatyka skomplikowana. Muszę tu pokazać dwójkę z moich ulubionych poetów. Ale najpierw kilka słów w języku albańskim:
Dzień dobry- Miredita
Dobranoc – Natën e mirë
Do widzenia – Mirupafshim
Dziękuję – Faleminderit
Ogień – Zjarr
Woda – Uje
Tak, nie – Po, jo
Poeci
Migjeni (Millosh Gergj Nikolla) jeden z najbardziej wpływowych poetów xx wieku. Żył tylko 27 lat do 1938 r., zdążył pracować tylko kilka miesięcy jako nauczyciel szkoły w małej górskiej wiosce. Urodził się w Shkoder gdy nie można było być Albańczykiem, zmarł na gruźlicę we Włoszech gdy Albania miała już tchórzliwego króla.
Za życia zdążył pisać tylko kilka tomików poezji i prozy. Po śmierci jego literatura był ostro cenzurowana i zwalczana kolejno przez monarchię, kościół i komunizm. Jego poezja jednak przeżyła wszystko i wszystkich, jest dziś tak samo żywotna, poruszająca i aktualna jak 100 lat temu.
Theofan Stilian Noli w pewnym sensie był przeciwieństwem Migjeni. Żył długo i intensywnie, pisał i wydawał dużo w rożnych językach. Urodził się w albańskiej wiosce w Turcji, gdy wszystko jeszcze było Imperium Otomańskim, zmarł na wygnaniu w Bostonie w 1966 r. Był uczonym, poliglotą który znał kilkanaście języków w tym perski, sanskryt, arabski, turecki, starogrecki, łacinę. Był pisarzem, tłumaczem (genialnie tłumaczył Shakespira), badaczem Wed, premierem a Albanii, założycielem Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego Albańskiego i jego biskupem, który przeniósł język albański do liturgii prawosławnej. Był mówcą i erudytą, doktorem Harwardu i kompozytorem.
Shkodra
Jeden z najstarszych miast w Albani, położona przy ujściu 3 rzek, jeziora i morza adriatyckiego. Badania prowadzone przez polskich archeologów odkryli twierdzę iliryjską opanowaną przez rzymian dopiero w II w p.n.e. Nad miastem góruję zamek Rozafy, którą według legendy zamurowano w murach zamku, aby jego mury nie zawaliły się po raz kolejny.
Z budową twierdzy wiąże się legenda o trzech braciach i złożenia kobiety w ofiarze. To, co bracia zbudowali za dnia, nocą obracało się w ruiny. Pewien starzec, zdradził braciom tajemnicę budowy zamku: należało zamurować w fundamentach kobietę – żonę jednego z nich, która rano przyniesie im śniadanie. Najstarszy i średni brat rozgadali swoim żonom, tylko najmłodszy brat dotrzymał słowa i nie powiedział nic swojej żonie, Rozafie. Na drugi dzień zony dwóch pierwszych braci wymigały się ze spaceru na budowę i prosiły Rozafę żeby szła do chłopaków z jedzeniem. Ta się zgodziła i zgodnie z podpowiedzią mędrca, musiała zostać zamurowana. Rozafa, która miała małego syna, zgodziła się zostać ofiarą, poprosiła tylko, by zamurowali ją w taki sposób, by mogła widzieć prawym okiem, mieć na wierzchu prawą pierś, prawą rękę i prawą nogę. Powiedziała: mam małego synka, kiedy on zapłacze uspokoję go patrząc na niego mym prawym okiem, przytrzymam prawym ramieniem, ukołyszę na prawym udzie i nakarmię go prawą piersią. Tak została zamurowana w fundamentach twierdzy, która nosi jej imię. Nawet teraz kamienie w pewnym miejscu zamku są wilgotne od łez zamurowanej matki płaczącej za małym synkiem.
Ponizej poezja Migjeni (z tłumaczeniem na angielski).
Recitali i Malsorit
O, si nuk kam një grusht të fortë
t’i bij mu në zemër malit që s’bëzanë,
ta dij dhe ai se ç’domethanë i dobët –
n’agoni të përdihet si vigan i vramë.
Unë lugat si hij’ e trazueme,
trashigimtar i vuejtjes dhe i durimit,
endem mbi bark të malit me ujën e zgjueme
dhe me klithma të pakënaqura t’instinktit.
Mali hesht. Edhe pse përditë
mbi lëkurë të tij, në lojë varrimtare,
kërkoj me gjetë një kafshatë ma të mirë…
Por më rren shaka, shpresa gënjeshtare.
Mali hesht, dhe në heshtje qesh.
E unë vuej, dhe në vuejtje vdes.
Po unë, kur? heu! kur kam për t’u qesh?
Apo ndoshta duhet ma parë të vdes?
O, si nuk kam një grusht të fuqishëm!
Malit, që hesht, mu në zemër me ia njesh!
Ta shof si dridhet nga grusht’ i paligjshëm…
E unë të kënaqem, të kënaqem tu’ u qesh.
The Highlander’s lament
Oh that I had a fist so strong
as to smash this unmurmuring mountain to its core,
so even it would know what weakness is:
know the pain in the wounded giant’s last roar.
A ghost – a bewildered shadow,
heir to suffering and worn-out hopes –
with the fitful bleats of instinct and
never-resting soul I roam these slopes.
The mountain is silent, though every day
I play a fatal game across its skin –
desperate, just one good morsel more –
and taste futility, see a cosmic grin.
The mountain is silent, and in its silence a smile.
And I suffer, and in suffering I die.
So when, then? Eh? When’s my turn to smile?
Perhaps for that to come I have to die.
Oh, that I had a fist so strong as to
crush this mountain, so silent all this while,
as to see it trembling at my forbidden blow,
and then I would know peace, know peace within my smile.